Tytuł brzmi troszkę strasznie, ale nie przerażajcie się :). Wyspa cienia dlatego, że z greckiego „skia” oznacza właśnie cień. Druga część nazwy „Athos” wywodzi się od tego, że wyspa ta leży w cieniu góry Athos.
Na wyspę można dostać się statkiem lub samolotem. Znajduje się tam malutkie lotnisko, na którym aby wylądować pilot musi posiadać specjalne uprawnienie. Ja 2,5 godziny płynęłam jednym z trzech statków należących do kapitana Kostasa Dimitrioua.
Skiathos urzekło mnie swoim jedynym i niepowtarzalnym klimatem. Te białe domki z niebieskimi okiennicami i czerwonymi dachami sprawiały, ze czułam się jakby w innym świecie. Wąskie uliczki, w których kiedy wyciągniesz obie ręce dotkniesz jednego i drugiego domu oraz cisza, sprawiały, że czułam się jakbym sama jedna była na tej wyspie. Cudowne uczucie!!! ;)
Trudno jest wśród turystów rozpoznać mieszkańców tej cudownej wysepki. Jednak kiedy zobaczyłam tą starszą panią wiedziałam, że należy ona do miejscowych. Siedziała sama, uśmiechnięta przy kościele… Podeszłam i pokazałam na aparat, a ona kiwnęła głową i poprawiła swoje siwiutkie włosy, uśmiechając się do zdjęcia jeszcze szerzej. Wciąż to pamiętam. Zastanawiam się tylko kim jest i czy jeszcze żyje. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
Jeszcze jedna ważna sprawa dla wszystkich łasuchów, na Skiathos jadłam najprawdopodobniej najlepsze lody i to jeszcze ręcznie robione. Mogę nawet powiedzieć, że były chyba nawet lepsze od tych włoskich w Rzymie, które jadłam w tamtym tygodniu :P. Było tylko kilka smaków, ale za najlepsze uważam smak ciasteczek i truskawkowe.
Taras widokowy i ostatnie spojrzenie na wyspę.
P.S. Przepraszam, że tak długo nie pisałam. Obiecuję, że się poprawię. :)